Czytaj także:
Straż: Jakie były okoliczności śmierci żeglarzy na Jeziorze Powidzkim
Żeglarzy z Powidza można było uratować?
Błąd ratowników? Dwoje żeglarzy mogło przeżyć?
- Na tym etapie postępowania nie będę komentował tych informacji - ucina Marek Kasprzak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koninie.
Obecnie śledczy czekają jeszcze na drugą opinię w tej głośnej sprawie. Ma ona szczegółowo wyjaśnić, czy rzeczywiście strażacy nie popełnili błędów przy akcji ratunkowej. Czy potwierdzi ona stanowisko zawarte w pierwszej opinii? Tego jeszcze nie wiemy. Pewne jest, że w niewinność strażaków nie wierzą doświadczeni żeglarze, którzy interesują się sprawą.
- Naszym zdaniem akcję można było tak przeprowadzić, by uratować uwięzionych w kabinie - mówi "Głosowi" Roman Latanowicz, prezes Okręgowego Związku Żeglarskiego w Koninie. - Podstawowym błędem strażaków było to, że nie wzięli ze sobą oferującego pomoc ratownika-płetwonurka WOPR. A sami nie mieli sprzętu, nie znali dobrze terenu, co skomplikowało synchronizację akcji ratowniczej z służbami medycznymi. Ale, niestety, straż pożarna do dzisiaj niechętnie nawiązuje współpracę. Mimo zapowiedzi, nie było z nami żadnych konsultacji.
To jednak nie koniec wątpliwości związanych z akcją ratowniczą. Dowiedzieliśmy się, że nie rozwieją ich stenogramy rozmów między uczestnikami akcji. Z nieoficjalnych informacji wynika bowiem, że dysk został uszkodzony i nie będzie możliwe precyzyjne odtworzenie przebiegu rozmów.
Mimo wielu wątpliwości przedstawiciele straży pożarnej przekonują, że akcja ratunkowa była dobrze przeprowadzona, a ratownicy zrobili wszystko, co było w ich mocy.
Innego zdania jest rodzina i przyjaciele zmarłego Sebastiana oraz miejscowi żeglarze. Ci ostatni chcą pośmiertnie uhonorować odwagę 32-latka z Piły, który mimo iż tego feralnego dnia znalazł się na powierzchni, wpłynął do kabiny jachtu jeszcze raz, by ratować Martę.
- Na początku grudnia będziemy obchodzić 35-lecie okręgowego związku - mówi Latanowicz. - Chcemy uczcić minutą ciszy pamięć o Marcie i Sebastianie oraz podziękować jego bliskim za odwagę w ratowaniu ludzkiego życia.
Lekarz czekał na drugim brzegu
Do tragedii na Jez. Powidzkim doszło w maju. Spośród piątki młodych ludzi dwie osoby (24-letnia Marta z Turku i jej chłopak - 32-letni Sebastian z Piły) utonęły uwięzione w kabinie przewróconego jachtu. W akcji uczestniczyły dwie łodzie - PSP w Słupcy i OSP w Ostrowitem. Żadna z ekip nie miała sprzętu do nurkowania, ani takiego, którym można by rozciąć jacht. Strażacy nie skorzystali też z propozycji pomocy instruktora WOPR z Łodzi, który akurat nurkował w Powidzu. A parę wydostali z kabiny jachtu dopiero po ponad dwóch godzinach od momentu zgłoszenia wypadku. Bo łódź na brzeg musiała wyciągnąć wyciągarka, nurek nie mógł dotrzeć do uwięzionych w kabinie, a po pilarkę do cięcia metalu trzeba było płynąć na drugi brzeg. Tak samo zresztą jak po lekarza, którego nie było na miejscu tuż po wyciągnięciu uwięzionej dwójki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?